MANKAMENTY KOBIECEJ PODŚWIADOMOŚCI. - abstraction
Usłyszała bezlitośnie krzyczący dźwięk budzika, którego tak nienawidziła. Kazał się jej żegnać z marzeniami z tym czego pragnęła najbardziej, wracając do szarej rzeczywistości pełnej przeciętnego bytowania, bezwzględnej ludzkości. Zaczęła ślepo, szukać dłonią swojego telefonu na niewielkiej szafce nocnej, stojącej tuż obok jej łóżka. Chwyciła go do zdrętwiałej jeszcze ręki i chowając się z nim pod kołdrę, jak kilkuletnie dziecko, chowające się przed potworami, odblokowała klawiaturę, ujrzawszy małą kopertę na środku ekranu. Dostając niemal palpitacji serca, zaczęła nerwowo otwierać wiadomość.
'Dzień dobry kochanie! Pamiętaj o tym, jak bardzo Cię kocham.' - przeczytała, szepcząc do samej siebie. Jej mimowolny uśmiech i drżące z podekscytowania wargi, świadczyły o tym jak bardzo jest szczęśliwa. 'Ja Ciebie też' - wystukała w klawiaturę, zmieniając każde ze słów setki razy w obawie, że się zbłaźni, On uzna, że za bardzo jej zależy bądź inne z tego typu. Pobiegła do łazienki, godzinami stała przed lustrem poprawiając każdy z mankamentów swojej urody. Dobranie odpowiedniej garderoby, zabrało jej jeszcze więcej czasu. Chwyciła kubek gorącej kawy do dłoni, do drugiej swoje ulubione czerwone szpilki, wiedząc doskonale, że właśnie w nich, uwielbia ją najbardziej. Wyszła z mieszkania, zapominając, że w dłoni wciąż trzyma parzący ją w opuszki palców kubek, gorącego napoju. Obsesyjnie myślała o nim, analizując każde z jego słów wypowiedzianych w jej kierunku, zeszłego wieczoru. Przed oczyma, miała wciąż jego zniewalający uśmiech i te najsłodsze usta świata, cicho szepczące o jego uczuciu. Od samego poranka, odliczała minuty do ich spotkania. Co chwilę, gwałtownie spoglądała na przesuwającą się wskazówkę zegara. W końcu nastał jeden z najbardziej upragnionych momentów w jej życiu. Było już po zmroku. Wiatr delikatnie rozwiewał jej blond loki, a ona cała podekscytowana szła do 'ich' parku. Tego magicznego. Tego w którym narodziło się ich uczucie. Niemal biegnąc, niemo patrzyła wciąż przed siebie. Jej źrenice były rozszerzone do granic możliwości. Ujrzawszy 'tę' pamiętną ławkę, zobaczyła siedzącą na niej, czarną postać. Jej serce, zamieniło się w wirującą pralkę. Zaczęła biec, nie mogąc się doczekać, aby poczuć jego zapach za którym tęskniła bardziej niż kiedykolwiek za czymkolwiek. Ślepo biegła, do miłości swojego życia, łamiąc po drodze jeden z obcasów, swoich ulubionych butów.
- Cholera! - krzyknęła.
Podbiegł do Niej, natychmiast, pytając czy wszystko w porządku ze swoim słynnym spojrzeniem, koka spaniela.
- Co tak cholerujesz? - spytał, ze swoim szarmanckim uśmieszkiem.
Zatraciła się w jego niebiańskich tęczówkach, które w świetle księżyca wyglądały jeszcze bardziej niezwykle niż zazwyczaj. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wyszeptała tylko ciche 'kocham Cię', które chodziło jej po głowie, odkąd go ujrzała. Czując jak oblewa się rumieńcem, spuściła swój speszony wzrok z zażenowania. Wziął delikatnie jej podbródek w dłoń i podnosząc namiętnie jej głowę w górę, nachylił się szepcząc :
- Ja Ciebie też. Jak cholera! - Uśmiechając się, uśmiechem który kochała najbardziej. Jednym z tym najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek była w stanie zobaczyć.
- A jak kocha cholera? - zapytała nieśmiało.
Pokręcił głową, wciąż się uśmiechając. Popatrzył w jej, przeszklone łzami niedowierzania we własne szczęście, oczy. Delikatnie odsuwając kosmyk jej złotych włosów, opadając na jej twarz - pocałował ją. Jej oddech był coraz płytszy. Serce biło jak oniemiałe. Całowali się bez opamiętania. Ludzie przechodzili, patrząc na nich, nie dowierzając, że można darzyć się uczuciem, aż na taką skalę. Resztę wieczoru, spędziła wtulając się w jego ramiona. Pragnęła całą sobą, aby ta chwila trwała wiecznie. Absurdalne stado motyli, buszujące gdzieś w okolicach żołądka, dawało o sobie znać przez cały czas. Napawała się jego zapachem bez opamiętania, zatracając się w jego spojrzeniu. Wiedziała, że musi wracać do domu. Pożegnała się, delikatnie muskając jego kark, opuszkiem palców. Szła przed siebie, nie zważając na mżący deszcz. W głowie tylko jego zapach i te gigantyczne czekoladowe oczy, którymi potrafił ją doszczętnie, analizować za jednym spojrzeniem. Weszła do mieszkania, ówcześnie ściągając szpilki, aby nie obudzić reszty domowników. Położyła się na łóżko i odpalając papierosa, zaczęła się szczypać z niedowierzania. Wszystko było tak piękne, tak nierealne. Uśmiech nie schodził z jej ust. Nawet, gdy nie był w pobliżu, zawsze był z nią. W jej podświadomości w jej, sercu. Deszcz padał jak oszalały, a ona otwarła okno na oścież i siadając na parapecie, zaczęła zaciągać się powietrzem. Pół nocy spowiadała się gwiazdom z miłości do niego, interpretując każdy z jego oddechów. Nazajutrz o poranku, otwierając powieki jak co dzień nieprzytomnie chwyciła w dłoń, telefon. Ku jej zdumieniu, na ekranie nie widniała już koperta. Nie miała pojęcia, o co chodzi. Od miesiąca regularnie, dostawała sms'y na 'dzieńdobry'. Podenerwowana, wstała i idąc pod prysznic, uznała, że ma paranoje, a on zwyczajnie w świecie zapomniał. Mijały dni, tygodnie. A jej przekonanie, że zwyczajnie zapomniał, przestało być dla niej samej, wiarygodne. Wydzwaniała do niego. Pisała. Bez zahamowań, mając w poważaniu fakt, że uzna ją za nachalną. Zwyczajnie żądała wyjaśnień. Jednak, nie udało się jej go otrzymać. Wracając kolejnego wieczoru do domu, nalała kieliszek czerwonego wina. Założyła za duży sweter i robiąc niesfornego koka, siadła na tarasie. Nie wytrzymała. Nie potrafiła się dalej łudzić, że zmienił numer, tracą wszelkie kontakty, ukradli mu telefon, czy zwyczajnie padła mu bateria. Wybuchła spazmatycznym płaczem. Odpalając papierosa, zaczęła zaciągać się nikotynowym dymem z bezsilności. Płakała rzewnymi łzami, tracąc sens życia, za każdym razem, gdy ocierała swój rozmazany tusz, końcem rękawa. Straciła szczęście. Sens jej istnienia. Nie mogąc uwierzyć w to co ją spotkało, pochyliła się nad barierką, ówcześnie popijając łyk taniego wina. Chciała ze sobą skończyć, pełna przekonania, że już nigdy nie będzie jej dane, bycie szczęśliwą. Wychylając głowę coraz bardziej, na zewnątrz, stchórzyła. Cofnęła się, wciąż dusząc się płaczem. Położyła się na łóżku, wiedząc, że to i tak znikome. Całą noc dławiła się wspomnieniami, analizując każdy z gestów, szukając błędu, jaki popełniła. Ujrzała słońce, nieśmiało prześwitujące przez bambusowe żaluzje w jej pokoju. Nastał poranek, a ona z opuchniętymi oczami, leżała półmartwa na podłodze, podmokniętej czerwonym winem, które niezdarnie wylała. Zaschnięty tusz na jej twarzy i coraz płytszy oddech, wskazywały na to, że jej serce nie funkcjonuje najlepiej. Leżała tak, niemo wpatrując się jeden punkt, nie widząc sensu podnoszenia się. Mijały tygodnie, a ona w ramach desperacji, nie wychodziła z mieszkania. Całymi dniami przesiadywała przed telewizorem, oglądając ckliwe komedie romantyczne. Jedząc litrami lody, wypalając tysiące papierosów, starała się zapomnieć. Jej pokój przypominał wysypisko śmieci. Miliardy, walających się chusteczek, rozbity na drobne kawałeczki kieliszek i paczki po papierosach, dosłownie wszędzie. W końcu nadszedł dzień, gdy jej podświadomość zaczęła przejawiać, jakieś normy człowieczeństwa. Stanęła przed lustrem, nie mogąc poznać odbicia. Niesfornie ułożone włosy. Oczy w opłakanym stanie. Brak makijażu. Przemęczenie, wskazujące na bezsenność spowodowaną bezmiłością.
'To nie ja.' - pomyślała. Ogarnęła się, delikatnie przeczesując swoje włosy, dłońmi. Zrobiła delikatny makijaż i ubierając swoją ulubioną sukienkę, powiedziała sobie, że koniec z tym. Że musi zacząć żyć, nie zważając na to, że zabrano jej sens istnienia. Że znajdzie go na nowo, aby znów być szczęśliwą. Weszła do pokoju, niezdarnie zbierając po podłodze fotografie, roztargała swoje ulubione rajstopy. Zaczęła płakać jak histeryczka. Wiedziała, że nie wróci szybko do pełnego zrównoważenia psychicznego. Wszystko było, gotowe wyprowadzić ją z równowagi. Miała dość. Samej siebie. Znienawidziła się za swoją naiwność. Wybiegła z mieszkania, cała roztrzęsiona. Nie mogąc złapać już oddechu, siadła na jednym z krawężników, ruchliwej ulicy. Siedziała tak całą noc, analizując swoje życie. Zrozumiała, że musi żyć. Bo szansa, jaką otrzymała nigdy się nie powtórzy. Obiecała sobie, wziąć się w garść. Zaczęła żyć życiem, nie nim. Starała się oszukiwać, że jesteś szczęśliwa wymuszając uśmiech. Miała nadzieję, że wmawiając sobie jaka jest szczęśliwa, w końcu uda jej się, oszukać własną podświadomość. Żyła z dnia na dzień. Nieprzytomnie funkcjonując. Jadła, kiedy ktoś jej o tym przypomniał. Oddychała, bo tak wypadało. Od czasu do czasu, się odzywała. Wymuszała uśmiech, dla świętego spokoju. Tylko po to, aby nie rozpamiętywać brutalnych wspomnień odpowiadając na pytanie 'co się stało?'. Nie wiadomo skąd i w jaki sposób, ale nadszedł kulminacyjny moment w jej życiu, kiedy zrozumiała, że desperacja jej donikąd, nie zaprowadzi. Przysięgła sobie, że będzie dzielna. I właśnie tak, postąpiła. Zaczęła żyć chwilą. Zabawiać się każdym napotkanym jej mężczyzną w ramach odsieczy. Wykorzystywała ich na każdym kroku, pozostawiając samych sobie po wspólnie spędzonej nocy. Przestała interesować się tym, co mówią o niej inni. Zdanie ludzi w okół, nie miało dla niej żadnego znaczenia. Robiła to na co miała ochotę, bez patrzenia na konsekwencje. Jej życie się jakoś poukładało. Bawiła się, całymi nocami, zapominając o miłości swojego życia. Sama się nawet nie zorientowała, kiedy przestała obsesyjnie sprawdzać telefon, wszędzie gdzie popadnie pisać jego imię, czy myśleć o nim bezustannie, nawet podczas wywieszania prania. W jedno z sobotnich popołudni, poszła na łąkę. Położyła się na trawie, mocząc swoje włosy w rosie. Wiatr delikatnie podwiewał jej sukienkę, a ona odpalając papierosa, leżała bezczynnie. Bez obsesyjnych myśli czy desperackiego szacowania. Żyła tym, co było jej dane, nie zważając na przeciwności losu. Zasnęła. Budząc się w środku nocy, na środku łąki przez bezszelestnie mżący deszcz, niemo spojrzała na zegarek na swojej zimnej dłoni, wskazujący czwartą nad ranem. Klękła i biorąc butelkę wina, leżącą tuż obok jej kolan do dłoni, zaczęła pić napój prosto z butelki, bez opamiętania. Nigdzie się jej nie spieszyło. Mogła robić, co tylko zechciała. Nikt jej nie ograniczał. Nie robił wyrzutów. Mogła wybuchać rozhisteryzowanym śmiechem, kiedy tylko zechciała. Mogła płakać do woli, bo nikt jej nie mówił, że z rozmazanym tuszem jej nie do twarzy. Czuła jak adrenalina pulsuje w jej skroniach. Zbliżał się poranek. A ona cała podekscytowana czekała na wschód słońca. Lubiła witać dzień z przyspieszonym tętnem. Cichutko nuciła jedną ze swoich ulubionych piosenek, bawiąc się kosmykiem swoich włosów. Właśnie wtedy, usłyszała ciche kroki. Gwałtownie się odwróciła, nie spodziewając się nikogo o tak wcześniej porze na środku opustoszałej łąki. Otworzyła oczy, jak najszerzej potrafiła z niedowierzania. Jej serce stanęło. Tętno niemal się zatrzymało, a wargi zaczęły drżeć, jak nigdy wcześniej. Nie potrafiła wykrztusić z siebie, ani słowa. To był on. Ten, który dał jej wszystko w jednej chwili, to zabierając. Stał sobie beztrosko, patrząc na nią tak jak wtedy.
- Co Ty tutaj, robisz? - wykrztusiła z trudnością.
- Wróciłem, kochanie. - odpowiedział, uśmiechając się.
Patrzyła na niego, kręcąc głową z niedowierzania.
- Że co, proszę? Wróciłem?! Wróciłem?! - zaczęła krzyczeć, podnosząc się niezdarnie z owleczonej rosą, trawy.
- Co Ty sobie wyobrażasz, co? Najpierw mnie zostawiasz bez słowa, nie tłumacząc, czemu zabierasz mi powietrze. Odchodzi jak gdyby nigdy i nic, a teraz masz czelność wracać?! - zaczęła wymachiwać dłońmi z pod denerwowania.
- Uspokój się. Już wszystko dobrze. Po prostu potrzebowałem czasu ...
- Dobrze?! Dobrze?! - rzuciła się na niego z pięściami, pełna amoku. Zaczęła uderzać w jego klatkę piersiową, gwałtownymi ruchami.
- Nie wyobrażasz sobie, tego co przez Ciebie przechodziłam. Nie wyobrażasz sobie ... - wyszeptała, opadając z sił. Kucnęła, zwijając się w kłębek. Skrywając swoją twarz w dłonie, wybuchła histerycznym płaczem.
Uklęknął obok niej i delikatnie wplątując dłoń w jej blond loki, wyszeptał ciche 'przepraszam'.
Nie wiedziała co począć. Tak bardzo chciała się mu sprzeciwić. Nie potrafiła. Chciała go odepchnąć, spoliczkować. - tak jak podpowiadał rozum. Jednak serce, mówiące, że powinna go najzwyczajniej w świecie przytulić, krzyczało znacznie głośniej. Klęczeli nieruchomo, bez słowa patrząc sobie nawzajem w oczy. Powstrzymując oddechy nie odrywali od siebie spojrzeń.
Po chwili, wsłuchiwania się w swoje cicho pulsujące tętno, odezwał się.
- Co to jest ...? - spytał, wskazując na butelkę i wykończoną już prawie, paczkę papierosów. Przecież Ty nie pijesz, nie palisz. Co się z tobą, stało?
- Ze mną? Może zwyczajnie, dorosłam? Może zwyczajnie sobie nie radzę? Jesteś ostatnią osobą, która ma prawo mnie w tym wypadku, pouczać. Bo to ty jesteś głównym prowoderem, moich nałogów czy słabości. Byłam od ciebie uzależniona. Od twojego niebiańskiego zapachu, oczu, które mrużyłeś przed słońcem najpiękniej jak tylko można było. Ale musiałam udać się na odwyk. Zabrałeś mi całego siebie. Całe moje pieprzone szczęście, na które tyle czekałam. Jak widać od czegoś muszę być uzależniona. - Wypowiedziała jednym tchem.
'Ckliwa desperatka' - pomyślała, wycierając rozmazaną szminkę ze swoich ust.
- Zmieniłaś się. - powiedział, unosząc jedną ze swoich brwi.
- Ciekawe, jak ty byś się zachował gdyby, ktoś odebrałby Ci powód do codziennego wstawania z łóżka.
Wstała niezdarnie, otrzepując swoją sukienkę z trawy.
- Gdzie odchodzisz? - zapytał, nieśmiało.
- Mam Ci się tłumaczyć? Ty jakoś o tym, nie pomyślałeś, gdy odchodziłeś. - odpowiedziała z pewnością siebie, w głosie.
Zapalając kolejnego papierosa, wzięła do dłoni swoje szpilki. Do drugiej z nich, chwyciła pustą już butelkę po tanim winie i stając przed nim, upuściła ją gwałtownie na ziemię.
- Nie wrócę do Ciebie. Jesteś nikim, a ja nie zamierzam być kolejny raz Twoją zabawką, którą rzucisz w kąt, kiedy tylko Ci się znudzi. - powiedziała pełna satysfakcji, że się na to zdobyła.
Odeszła pewnym siebie krokiem, idąc boso po trawie. - tak jak lubiła najbardziej. Dumna z tego, że sprzeciwiła się swojemu sercu. Postąpiła bez udziału uczuć, na trzeźwo. Pomimo tego ile alkoholu pulsowało w jej skroniach.
Patrzył na nią zdruzgotany, nie mogąc uwierzyć, że odchodzi. Po chwili widział, tylko unosząc się dym z jej papierosa.
Wiedziała, że postąpiła słusznie. Miała nadzieję, że nigdy więcej go nie zobaczy. Że nigdy więcej nie będzie musiała walczyć ze swoimi uczuciami, wiedząc, że ta walka do łatwych nie należy. Jednak, życie nie jest tak proste, jakby mogło się wydawać. '
'Gdyby było, to nigdy bym nie płakała, nigdy bym nie żałowała, nigdy bym nie kochała.' - wyszeptała do samej siebie, pociągając rzęsy, swoim ulubionym tuszem. Wszystko mogłoby się wydawać poukładane. Życie szczęśliwe, jednak pozory mylą. Nadszedł moment, kiedy po raz kolejny została oszukana, znowu przez jedną z najbardziej znaczących osób w jej życiu.
Stanęła jak wryta, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Kolana, zmiękły jej z podenerwowania, a skronie zaczęły pulsować jak nigdy wcześniej. Zobaczyła swoją przyjaciółkę. Ale to nie jej widok, ją zszokował. Zszkokował ją fakt, że topiła się w objęciach jej byłego. Na język cisnęły się jej same wyzwiska. Poczuła, przepełniającą ją nienawiść. Miała ochotę się na nią rzucić bez jakichkolwiek skrupułów. Jednak powstrzymała się, czując, że tak naprawdę jest bezradna, nie mogąc nawet podnieś dłoni. Jej działo było niemal bezwładne. Szok, jaki nią targał był niewyobrażalny. Przestała z nią rozmawiać. Unikała jej jak ognia. Nie chciała, aby doszło do tego, że będą musiały rozmawiać, a ona będzie zmuszona patrzeć w jej źrenice pełne brudnego zakłamania. Udawało jej się. Jednak mężczyzna, był niezwykle przekorny. Gdy tylko ją ujrzał, od razu chwytał jej przyjaciółkę za rękę, sprawdzając czy widzi, jak pała do niej miłością. Zdawała sobie sprawę, że to złudne uczucie jest tylko na pokaz. Jednak nie mogła pojąć, po co imitować coś tylko po to, aby skrzywdzić inną osobę. Zaczęła żałować, że nie zdecydowała się z nim być, kiedy ponownie jej to zaproponował. Patrząc na ich wspólne szczęście, zaciskała powieki, aby nie wybuchnąć płaczem. Mijały dni, tygodnie. Przestała zwracać na nich uwagę. Zaczęła traktować jak powietrze. Nie to, którego potrzeba to życia. To niewidoczne, zbędne. Udawało jej się. Najgorsze były momenty, kiedy potrzebowała się zwyczajnie wygadać, a żaden z telefonów zapisanych w jej książce telefonicznej, nie był odpowiednim, aby pod niego zadzwonić. Znikąd pomocy, ukojenia, chociażby zwyczajnego zrozumienia czy wsparcia. Właśnie w takich chwilach, do niej docierało, że na ludziach nie można polegać. Każdy żyje swoim życiem. Każdy ma swoje problemy i dąży do osiągnięcia własnych celów, nie zważając na ludzi, spotykanych po drodze. W szczególności tych, którzy oczekują pomocy. Była samotna. Nie sama. Otaczały ją miliardy ludzi. Nikomu się nie zwierzała, nie mając zaufania. Była zdystansowana do każdej napotkanej osoby, wiedząc jacy ludzie potrafią być bezwzględni.
Właśnie wtedy zrozumiała, że potrzebuje kogoś do kogo mogłaby bezkarnie podejść i przytulić się, bez słowa. Osoby, która nie będzie jej truć, że 'będzie dobrze', tylko zwyczajnie poda do dłoni słoik nutelli, wiedząc jak bardzo go wielbi. Zwyczajnie pomoże w rozwiązaniu zmartwień, które spędzały sen z jej powiek. Była spragniona miłości. Tak dawno jej nie zaznała, że z dnia na dzień, zaczęło brakować jej coraz bardziej. Nie miała ochoty z każdym flirtować, co w późniejszej konsekwencji prowadziło do wykorzystania i pozostawienia samemu sobie. Chciała kochać i być kochaną. Przestała się oszukiwać, że uczucia nie istnieją. Była gotowa do ponownego zaangażowania się w coś, co niesie za sobą grom poświęceń i wyrzeczeń. Czuła się jak desperatka, chcąca czegoś złego, wiedząc jakie są konsekwencje. Jednak, to nie miało żadnego znaczenia. Nie spotkała żadnego godziwego kandydata do odwzajemnienia uczucia. Żyła z dnia nadzień w zatapiając się w samotności. Tej na własne życzenie. Była roztargniona. Nic do niej nie docierało. Łatwo było wzbudzić w niej agresję. Mimo tego, miała wiele planów na przyszłość. Wierzyła, że kiedyś jeszcze będzie jej dane bycie szczęśliwą. Właśnie ta myśl - myśl o lepszym jutrze, dawała jej nadzieję na przyszłość. Było dobrze. Nie narzekała. Spała kiedy wypadało, jadła gdy ktoś jej o tym przypomniał. Nie była szczęśliwa. Była zadowolona z braku problemów. Zdegustowana przepełniającą ją nicością. Po raz kolejny otwarła swoje powieki, jak co dzień. Nie miała perspektyw, które zachęcały ją do wstania z łóżka w którym się znajdowała. Mimo wszystko wiedziała, że musi, że tak wypada. Przysięgała sobie, że będzie dzielna. Wstała ponownie z przeszklonymi pustką, źrenicami. Zapaliła papierosa, popijając swoją poranną kawę. Wyszła z domu, biorąc w dłoń swój plecak. Szła nie myśląc kompletnie o niczym. W uszach, tylko słuchawki i cichy bit jednej z jej ulubionych piosenek. Weszła na ulicę. Nadal zamyślona, pustką przepełniającą jej podświadomość, nie zauważyła jadącego z niesamowitą prędkością samochodu ... Nie usłyszała, krzyków ludzi, którzy ją ostrzegali. Nie usłyszała pisku opon. Słyszała tylko bit, tej cholernej piosenki, który odebrał jej życie. Samochód, uderzył w nią z potężną siłą. Nie zdążyła nawet krzyknąć. Leżała na ulicy, zalana krwią. Wokół tylko zrozpaczeni ludzie, hałas. Niesamowita panika. Była świadoma, tego co się stało. Bóg pozwolił jej na ostatnie pożegnanie z samą sobą. Chciała uśmiechnąć się, jednak nie zdołała. W końcu była w centrum uwagi, nareszcie zauważalna. Każdy koło niej biegał, próbując udzielić pomocy. Zaskakujące, że ludzie dopiero w tych skrajnych przypadkach, budzą w sobie chęć pomocy. Przypomniały się jej momenty, kiedy przewracała się o sznurówkę swoich ulubionych trampek, a ludzie przechodzili obojętnie. Czuła rozpierający ból, chciała krzyczeć - nie zdołała. Jedyne na co było ją stać, to wymuszone łzy. Umierała ze świadomością, niespełnionych marzeń. Nie doczekanej przyszłości. Właśnie wtedy zrozumiała, że nie warto czekać na lepsze jutro. Że trzeba się postarać o lepsze dzisiaj. Jednak, nic nie było jej z tych mądrości. Chociażby chciała, nie mogła ich już wszystkim przekazać ... Jedyne czego, żałowała to fakt, że nie będzie mogła ujrzeć wyrazu twarzy ludzi, którzy ją zranili, gdy dowiedzą się, że jej już nie ma. Że już nigdy, nie będą w stanie spojrzeć w jej ckliwie zmrużone oczy. Traciła świadomość. Wszystko wokół wirowało, a ona ostatkami sił nasłuchiwała swojego ustającego tętna. Odeszła. Policja, zawinęła jej ciało w foliowy worek. Przeżyła życie tak, jak potrafiła. Zabiła ją nadzieja. Nie łudźmy się, że będzie dobrze. Postarajmy się o to, aby tak było.